O promocji filmów krótkometrażowych i animowanych opowiada Katarzyna Wilk z Krakowskiej Fundacji Filmowej.
PISF: Po Europejskiej Nagrodzie Filmowej dla Kasi Klimkiewicz i sukcesie Piotra Stasika na Plus Camerimage trwają na Facebooku dyskusje, że za mało mówi się o tym w mediach i trudno jest się przebić z informacją o dokumentach i filmach krótkometrażowych.
Katarzyna Wilk: Wiadomość o najważniejszym na naszym kontynencie wyróżnieniu, Europejskiej Nagrodzie Filmowej dla Kasi Klimkiewicz, pojawiła się w mediach po dwóch dniach. Dziennikarze powinni reagować na takie rzeczy od razu.
Więc zgadzam się, w Polsce jest to rzeczywiście pewien problem. My w Krakowskiej Fundacji Filmowej zajmujemy się głównie promocją filmów nie w kraju, a zagranicą, ale i tak staramy się, żeby informacja o każdym sukcesie dotarła do naszych mediów.
Ile lat działa Krakowska Fundacja Filmowa?
Fundacja istnieje od lat ośmiu, natomiast promocją zagraniczną zajmujemy się piąty rok. Wszystko zaczęło się od Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Nasi goście mówili nam często, że chcą coś zrobić z filmami, które zobaczyli, zaprosić je na inne festiwale. I okazało się, że nie możemy pomóc, bo nie mamy prawa wysyłać filmów dalej. Wymyśliliśmy, że stworzymy agencję promocyjną. Później do najnowszych produkcji doszły projekty, które reprezentują cały dorobek polskiego dokumentu i krótkiego metrażu, od lat pięćdziesiątych aż do dziś, czyli Polish Docs i Polish Shorts.
Jeśli chodzi o promocję zagraniczną, to ciągle jest sporo do zrobienia. Dlatego zainicjowaliśmy projekty Polish Docs i Polish Shorts, które mają na celu promocję dokumentu i krótkiego metrażu na całym świecie. I, jak widać, coś się ruszyło. Nagroda EFA dla „Hanoi-Warszawa" jest tego bardzo dobrym przykładem. To już druga z rzędu dla Polski – w zeszłym roku Nagrodę EFA dla krótkiego metrażu dostał Marcel Łoziński.
Film wysyła się czasem na niewielki, mało znany festiwal, jak ten w Grimstad, który nominował Kasię i niespodziewanie pojawia się sukces. Takie działania prowadzi się małymi kroczkami, a potem się okazuje, że efekty są duże. Na początku też nie wiedzieliśmy, jak promować poszczególne tytuły. To kwestia doświadczenia, poznania profili festiwali, ich specyfiki, rocznego cyklu, dobrania odpowiedniej strategii dla każdego filmu.
W Polsce za mało się mówi o krótkich metrażach?
Pełnometrażową fabułę uważa się za najważniejszą. Pisze się o premierach, ważnych nagrodach. Krótkie formy traktuje się jak wprawkę, etiudę studencką. Zresztą filmowcy są troszeczkę temu winni, bo takimi formami zajmują się tylko na początku swojej kariery. Na świecie bywa inaczej. Wielcy reżyserzy robią krótkie filmy i wcale się tego nie wstydzą. Cieszę się, że powstał program „30 minut" Studia Munka, bo umożliwia robienie krótszych filmów także po szkole.
Wracając do mediów: może są po prostu krótkie filmy są słabo dostępne i dlatego nie przyciągają uwagi?
To prawda, trudno jest gdziekolwiek zobaczyć. Telewizje w większości nie kupują tych filmów. Jeśli je emitują, to są to tematyczne stacje kablowe. Albo TVP Kultura i Kino Polska, do których niestety nie każdy ma dostęp. Z dokumentami jest trochę lepiej, ale także nie za wesoło.
Tak, jak wspominałaś, w Polsce zajmowanie się „shortami" oznacza często promowanie młodego kina. Jak myślisz, jakie błędy młodzi najczęściej popełniają w prezentacji siebie i swoich filmów za granicą?
Polacy są mało pewni siebie. Nie uświadamiają sobie, że skoro film jest pokazywany na ważnym festiwalu, to nie tylko dla reżysera, ale też dla imprezy jest ważne, żeby on sam się tam pojawił i spotkał z publicznością. Twórcy nie zwracają na to wagi. Czasem są też nieśmiali, nie znają dobrze angielskiego. Ale to na szczęście zaczyna się zmieniać. Rośnie nowe pokolenie polskich filmowców bardziej światowych.
Natomiast obserwując producentów i dystrybutorów, muszę powiedzieć, że rzadko który ma sensowną strategię promocyjną. Zbyt często poddają się impulsowi, że zrobili film i chcą go teraz pokazać wszędzie. To niekoniecznie jest dobre. Bo pokazany po raz pierwszy ma małym festiwalu, film przepada, traci dobrą międzynarodową premierę. Imprezy europejskie, szczególnie te we Francji i Niemczech, są pod tym względem wymagające. Jeśli więc pojawiała się możliwość lepszej premiery, w Berlinie czy Lipsku, zdarzało nam się nawet wycofywać filmy z wcześniej umówionych festiwali.
Co zatem mogłoby poprawić promocję dokumentów i krótkich metraży?
No na pewno współpraca całego środowiska. Bo jako fundacja nie jesteśmy w stanie zająć się wszystkim, zrobić robotę za producenta. Czasem producentom brakuje odrobiny wyobraźni, nawet na podstawowym poziomie. Nie do końca wiedzą, jak przygotować materiał. Gdy film się gdzieś dostaje i organizator prosi o fotosy, pełniejsze opisy, to zdarza się, że nie dajemy rady ich wydobyć. Oczywiście trochę generalizuję. Na szczęście są też producenci bardzo rzetelni, z którymi się świetnie pracuje. Wtedy możemy spełniać naszą podstawową rolę bycia platformą, która systematyzuje promocję i wspiera producentów, filmowców. Tak właśnie powinno być.
Ale mam wrażenie, że ciągle jeszcze część producentów traktuje nas nieufnie lub jakbyśmy sprawiali im kłopot, a tak naprawdę sami przecież powinni o tę promocję zabiegać. Na zachodzie producenci ładują masę pieniędzy w PR. W Polsce ciągle jeszcze panuje przekonanie, że wszystko powinno być za darmo i na dodatek wszystkim się to należy. Często zapomina się o tym, że aby film zaistniał w świadomości publiczności na całym świecie, trzeba włożyć w to dużo wysiłku. I nie dopiero po zakończeniu produkcji filmu, ale już od momentu jej rozpoczęcia.
Czy myślisz, że polski widz jest gotowy na dokumenty i krótkie metraże? Czy jest na to rynek?
Nigdy nie będzie to widz masowy. Ale jeśli powstanie piękny, artystyczny film, to myślę, że znajdzie się dużo ludzi, którzy będą chcieli go obejrzeć. Wiem to, bo ludzie często pytają o filmy pokazywane na przykład na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Przychodzą do nas i chcą wiedzieć, gdzie można dany obraz zobaczyć. Tak naprawdę w Polsce jest pięć do dziesięciu możliwości zobaczenia konkretnego filmu na festiwalach i już, koniec. Droga najczęściej się zamyka.
I znów, może kinom się po prostu nie opłaca ich pokazywać?
Opłacałoby się, jeśliby wprowadzić popularny już za granicą model polegający na projekcji filmu krótkiego przed długim, czyli takim, na który ktoś na pewno pójdzie do kina. Tą formę zastąpiły u nas reklamy, ale myślę, że nikt by się nie obraził, gdyby przed właściwą projekcją zobaczył dziesięciominutowy film.
A trzydziestominutowy?
Z trzydziestką jest gorzej. U nas w ogóle inaczej się rozumie krótki metraż. Ustawa o kinematografii nie podaje dokładnej definicji. Organizatorzy festiwali są zaskoczeni, że mamy trzydziestominutowe, dojrzałe filmy. Bo za granicą robi się pięcio, dziesięcio lub piętnastominutowe. I kiedy dostajemy na przykład do dyspozycji dziewięćdziesiąt minut na przygotowanie bloku filmowego, to czasem jesteśmy w stanie umieścić w nim dwa, trzy filmy. A organizatorzy chcieliby dziesięć, żeby było różnorodnie. Ale jest o konsekwencja tego, o czym już wspominałam: film krótki u nas to wprawka przed długą fabułą, a nie odrębny gatunek.
Jak wygląda twoja praca na co dzień? Dostajesz filmy na DVD? Jesteś zapraszana na pokazy? Spotykasz się z przedstawicielami festiwali?
Bardzo różnie. Oczywiście staramy się śledzić na bieżąco to, co powstaje, współpracować z reżyserami i producentami od samego początku. Oglądamy pierwsze wersje filmów i zastanawiamy się, czy warto je szybciej skończyć i zaryzykować, wysyłając na jakiś prestiżowy festiwal, czy może poczekać i go dopracować. Często te filmy są za długie, więc trzeba reżyserom uświadomić, że film ponad trzydziestominutowy ma małe szanse na zaistnienie za granicą. Dla dziewięćdziesięciu procent festiwali maksymalny czas filmu to trzydzieści, czasem nawet dwadzieścia minut.
Generalnie dużo wyjeżdżamy poza Polskę. Czasem nawet kilka razy w miesiącu, czasem przerwa jest dłuższa. Ja jeżdżę średnio raz w miesiącu. Oczywiście podróżują też inni z Fundacji. Staramy się wybierać takie miejsca, w których na pewno będzie ktoś, z kim warto się spotkać. Ale to też zależy od sezonu. Jesień upływa zazwyczaj pod znakiem dokumentu, szczególnie w Europie. Są imprezy w Amsterdamie, Lipsku, Kopenhadze, Jihlavie, Lizbonie, Florencji i Sheffield. Pierwsza połowa roku to z kolei raczej krótki metraż, przede wszystkim Clermont-Ferrand. Jesteśmy tam regularnie, mamy swoje stoisko. Zawsze oblegane. Dla świata krótkiego metrażu staliśmy się punktem kontaktowym. Jeśli ktoś szuka polskiego krótkiego filmu, to pyta nas o niego, a my szukamy go dalej. Świat jest ciekawy polskich filmów, a nas długo nie było na arenie międzynarodowej.
Jak wspominałam, wszystko zależy od tego, kiedy promowany przez nas film powstanie. Jeśli na początku roku, to nie ma z nim czekać na Amsterdam. Lepiej próbować z Berlinem albo Hot Docs w Toronto. Najważniejsze to nie zwlekać. Jest kilka opcji i jedna napędza drugą. Inny prestiżowy festiwal może przecież pokazać potem nasz film, ale poza konkursem. Dla jego promocji nie ma to większego znaczenia, ważne jest kto i ile osób go zobaczy.
Poza tym staramy się też jeździć po Polsce, szukać nowości. Czasem trafiają się perełki, o których jeszcze nie wiemy. Oczywiście podstawową bazą jest to, co przychodzi na Krakowski Festiwal Filmowy.
I także z tego względu warto zgłosić do was nową produkcję. Ale czy nie jest tak, że premiera na Krakowskim Festiwalu Filmowym może być przeszkodą w umieszczaniu go potem w innych prestiżowych konkursach – co jest celem Fundacji?
Nie, te sprawy się nie wykluczają. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że jest wręcz odwrotnie. Niejednokrotnie udział w Krakowskim Festiwalu Filmowym pomagał w dalszej karierze filmu, czego przykładów mamy mnóstwo. Najlepszym może być ten z ostatnich dni, czyli nagrodzony w Krakowie Złotym Smokiem dokument „Poza zasięgiem" Kuby Stożka, jaki znalazł się w konkursie Festiwalu w Sundance. Todd Luoto, który jest odpowiedzialny za tamtejszy program filmów krótkich, gościł na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Jako juror oceniał filmy w międzynarodowym konkursie. Historia ta jest o tyle ciekawa, że Todd Luoto przyjął nasze zaproszenie, po tym, jak między innymi dzięki naszym rekomendacjom na ubiegłorocznym Sundance znalazł się inny polski film – „Echo" Magnusa von Horna, laureata zeszłorocznego Srebrnego Lajkonika.
Poza tym większość festiwali, nawet tych tak najważniejszych, jak Cannes, Berlinale, IDFA, Hot Docs i Locarno, dopuszcza jeden wcześniejszy pokaz filmu w kraju produkcji. Wtedy światowa premiera filmu odbywa się w Polsce, a międzynarodowa jest wciąż zarezerwowana na duży prestiżowy festiwal.
Wracając do Festiwalu. Mówię to z bólem, ale niestety nie możemy się zając wszystkimi filmami, jakie są do nas zgłaszane. Zależy nam oczywiście na najlepszych produkcjach, bo wysyłanie na jedną imprezę stu filmów, z czego tylko trzydzieści jest naprawdę dobrych, też nie jest właściwą promocją polskiego filmu. Więc każdorazowo lepiej przygotować wyrazisty zestaw, który coś o nas mówi.
Wiemy, co komu proponować, bo znamy ludzi z różnych imprez, spotykamy się na festiwalach w sektorach przeznaczonych dla branży, polecamy sobie nawzajem filmy. To daje możliwość wręczenia programerowi albo dyrektorowi płyty DVD do ręki. Poza tym, że każdy film i tak powinien być oficjalnie zgłoszony, taki „podwójny atak" ma swoje plusy, bo na festiwal do selekcji przychodzi dwa, trzy tysiące filmów. Programerom łatwo wtedy coś przegapić.
Wiesz, o czym mówisz, bo jesteś po obu stronach.
Na Krakowskim Festiwalu zajmuję się targami. Ale widzę, że polecone przez kogoś filmy budzą zainteresowanie programerów jako pierwsze. Zgłoszenia, które przychodzą pocztą do selekcji, to dopiero drugi rzut. Są oczywiście oglądane bardzo skrupulatnie, ale bardzo często anonimowo.
Co myślisz o nowych formach dystrybucji, jak Internet albo wideo na zamówienie?
Wydaje mi się, że są nieuniknione. Platformy internetowe powstają jak grzyby po deszczu. Niestety, to medium otwiera drogę piractwu. Jeśli ma się świadomość tego ryzyka i wie się, jak go uniknąć, można używać Internetu dobrze i mądrze. Trzeba też filmowcom uświadamiać, że coraz częściej ludzie szukają filmów właśnie w sieci. Nie muszą iść do kina, wolą zapłacić dwa złote za film w domu albo nawet obejrzeć go za darmo. Jeśli sprytnie pokaże się widzowi taką możliwość, to on z niej skorzysta.
Internet to też bardzo dobry kanał do promocji filmu. Duże festiwale uruchamiają dla branży platformy, które odpłatnie pokazują najnowsze filmy przez cały rok. Dzięki temu nie trzeba już w sześć dni trwania imprezy obejrzeć trzysta filmów, zazwyczaj pobieżnie. Można to zrobić w ciągu roku.
My w Krakowie też planujemy uruchomić coś takiego w tym roku. To nie jest tania rzecz, ale na pewno bardzo przydatna.
Dzięki Internetowi śledzę na bieżąco to, co dzieje się w dokumencie, między innymi dzięki European Documentary Network. Organizowane są pitchingi on-line, wykłady i panele, konsultacje przed aplikacjami. Niekoniecznie trzeba już jechać do Ameryki i umawiać się na rozmowy. Świat stał się bardzo mały. Mam tylko ciągle nadzieję, że to narzędzie nie zdominuje rynku, że filmy będą jeszcze w kinach. Bo cześć festiwali przeniosła się już do Internetu.
Ale na festiwale jeździe się też, żeby spotykać ludzi, poczuć kino.
Właśnie dlatego mam nadzieję, że to nie zaniknie. Pamiętajmy, że ciągle powstają nowe imprezy. Nie możemy bazować tylko na środowisku wirtualnym.
I tego się trzymajmy.
Wywiad został przeprowadzony przez Aleksandrę Różdżyńską z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i jest dostępny także TUTAJ.