Ten festiwal zawsze miał znak jakości

Artur Cichmiński (Stopklatka.pl) rozmawia z Dyrektorem Festiwalu Krzysztofem Gieratem nt. jubileuszu i nadchodzącej edycji.

Pół wieku to dobra okazja, aby zapytać o kondycję, plany oraz przeszłość krakowskiej imprezy. I właśnie o tym, ale nie tylko, Stopklatka rozmawiała z dyrektorem festiwalu Krzysztofem Gieratem.

Artur Cichmiński: 50-lecie festiwalu to moment, w którym dokonuje się swego rodzaju rozrachunku. Czym był ten festiwal, czym jest, a czym będzie?

Krzysztof Gierat: Na pewno trudno jest zawrzeć to w jednym zdaniu. Czymś innym był ten festiwal w czasach PRL-u, a czym innym jest już od dwudziestu lat. Do roku 89-go był miejscem, w którym oglądało się tytuły, gdzie indziej niedostępne. Nasze filmy łatwiej można było zobaczyć wówczas za granicą, aniżeli w Polsce. A działo się tak często za przyczyną krakowskich konkursów, które stawały się trampoliną do kariery światowej. Jeśli chodzi o mnie samego, to dość szybko – już w latach 80-tych – zacząłem pracować przy festiwalu. Na początku jako szef kina "Mikro", w którym odbywały się pokazy towarzyszące. Potem byłem rzecznikiem prasowym, później się jednak oddaliłem, aby wrócić po latach w roli dyrektora. Dziś jest to mój dziesiąty festiwal. Był taki czas, na początki lat dziewięćdziesiątych, kiedy nastąpił ewidentny kryzys. Konfrontacja z nową rzeczywistością nie była łaskawa dla organizatorów. Natomiast wiek XXI, to także u nas nowa era. Udało nam się wydłużyć festiwal do siedmiu dni, powiększyć znacznie liczbę pokazów i obiektów, przywrócić w nowoczesnej formie targi filmowe, uruchomić warsztaty i pitching Dragon Forum. Festiwal jest wreszcie tak sformatowany, jak być powinien. I mimo iż nadal tradycyjnie obecne są w nim formy krótkometrażowe, to jednak najsilniej zaznaczony jest w nim dokument, także ten pełnometrażowy. Jeszcze jakieś parę lat temu za krakowskim festiwalem niosło się jak echo hasło short film. Tymczasem teraz jest on kojarzony przede wszystkim z kinem dokumentalnym.

No właśnie, Krzysztofie gdybyśmy chcieli wskazać krakowską imprezę na festiwalowej mapie świata, to jak ona wygląda?

My nie rywalizujemy z festiwalami pełnometrażowych filmów fabularnych, które posiadają też sekcje dokumentalne i krótkometrażowe, ale w swojej konkurencji jesteśmy w ścisłej czołówce i to nie jest mój punkt widzenia. Niedawno w Tampere (to także jeden z najstarszych festiwali europejskich) zetknąłem się z mapką, gdzie umieszczono nas wśród kilku najważniejszych festiwali świata. Kiedyś bliżej nam było programowo do takich imprez, jak festiwal Clermont-Ferrand czy Oberhausen. Festiwal francuski nadal stawia zdecydowanie na film krótki, a niemiecki na eksperyment. Obecnie bliżej nam do Lipska, który z całą pewnością lideruje dziś festiwalom niemieckim. A co do innych? Jakąś wykładnią może być to, gdzie promujemy polskie kino i skąd przywozimy najwięcej filmów. Najważniejszym punktem odniesienia jest oczywiście Amsterdam, festiwal filmów dokumentalnych, wyłącznie. Ale w dobrych kontaktach jesteśmy także z czeską Jihlavą, portugalską Lizboną i innymi młodszymi stażem imprezami, gdzie organizujemy często polskie retrospektywy. Czerpiemy z siebie nawzajem, rokrocznie gościmy przedstawicieli festiwalowego świata, którzy wywożą od nas filmy, a nawet inspiracje, jak w wypadku naszej cyfrowej wideoteki. Wydaje mi się, że nasz festiwal, choć jeden z najstarszych, wciąż wywołuje pozytywne emocje zarówno wśród starych, jak i młodych bywalców.

W jakim kierunku będzie się zatem Krakowski Festiwal Filmowy rozwijał, czy dziś możemy już coś o tym w ogóle powiedzieć?

Prawdopodobnie troszkę inaczej będziemy definiować konkurs polski. Chcemy go zachować w takiej postaci, żeby każda krótka i dokumentalna forma była w nim reprezentowana. Prawda jest taka, że dziś długometrażowe dokumenty nie występują w konkursie polskim, mogą wystartować w zagranicznym, gdzie z kolei jest bardzo mało miejsca. Raptem 10 tytułów, ekskluzywnie. Pozostałe konkursy pozostaną niezmienione. Chcemy, żeby nadal było akredytowane jury międzynarodowej krytyki filmowej, czyli FIPRESCI, dyskusyjnych klubów filmowych, czyli FICC. Bardzo nam też zależy, aby Kraków miał jak zawsze akredytację Amerykańskiej Akademii Filmowej. To znaczy, aby nasz zwycięzca mógł automatycznie starać się o Oscara, a laureat nagrody Prix EFA o Europejską Nagrodę Filmową, czego doświadczył ostatniego roku Marcel Łoziński. Chcemy też utrzymywać równowagę między adresowaniem festiwalu do publiczności i przedstawicieli z branży. Chodzi o to, żeby Kraków służył też promocji polskiego filmu na świecie. By miał swoją kontynuację już poza naszymi granicami. Efektem tego są działania Krakowskiej Fundacji Filmowej za przyczyną programów Polish Docs i Polish Shorts. Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają nie tylko zachowują te filmy w głowach i sercach. Ułatwiamy im, by swoją miłością do kina polskiego mogli podzielić się z innymi. Poza tym istotna jest też cała warstwa szkoleniowa, którą będziemy chcieli rozwijać, czyli warsztaty, konferencje. Dobrym tego przykładem jest obecność na tegorocznym festiwalu Documentary Campus, inicjatywy poświęconej koprodukcji filmów dokumentalnych.

Czyli śmiało możemy powiedzieć, że marka festiwalu jest rozpoznawalna?

Zdecydowanie tak. I co nas cieszy, w świecie. Od wielu lat mamy akredytację FIAPF, Międzynarodowej Federacji Związków Producentów Filmowych, co bardzo istotne, ponieważ jest gwarancją jakości. Jesteśmy obecni za granicą osobiście, ale także poprzez stoiska i materiały reklamowe festiwali światowych. Ale co najważniejsze, udział w naszym festiwalu ciągle wywołuje u twórców niebywałe emocje, czego miałem okazję wielokrotnie doświadczyć, choćby w Katarze, kiedy zapraszałem do Krakowa hinduskiego laureata tamtejszego konkursu. Nie ma zresztą nic bardziej radosnego jak odkrycie nowego talentu i kibicowanie mu w dalszej karierze. Misją naszego festiwalu, że użyję słowa wytrychu, jest odkrywanie i dzielenie się tymi odkryciami z innymi.

Co byśmy nie powiedzieli o sprawach organizacyjnych i im podobnych, nie zmienia to faktu, że to filmy tworzą festiwal. Co dla Krakowskiego Festiwalu Filmowego jest w takim razie istotą doboru jego repertuaru?

Ten festiwal, jego filmy, zawsze miały znak jakości. Mówi się często, że bardzo trudno jest się do Krakowa dostać. Film musi mieć wyraźne znamię wypowiedzi artystycznej. Mnie nie interesuje publicystyka, tekst krytyczny pisany kamerą czy głos w dyskusji o problemach, z jakim ten świat się mierzy. Mnie interesuje opowieść o człowieku. Na dodatek oryginalna, intrygująca, poruszająca. Może być smutna, straszna, ale bywa też wesoła. Wszystkie tegoroczne filmy, nawet, jeśli dotykają historii, polityki czy spraw wielkich, są opowiedziane poprzez człowieka i jego historię. Mnie interesują tacy twórcy, jak nasz tegoroczny laureat Smoka Smoków Jonas Mekas, artysta legendarny, ale nieznany powszechnie, toteż chcę go pokazać młodym ludziom. Choćby dlatego, że on zawsze w bardzo osobisty sposób podchodził do swoich filmów. Gdybym miał natomiast szukać w nowym pokoleniu, to są wśród nich chociażby nasi krakowscy filmowcy, jak Marcin Koszałka, czy Tomek Wolski. Jeden uprawia konsekwentnie swoisty ekshibicjonizm filmowy, zmagając się z problematyką śmierci, z pamięcią o rodzicach. Drugi odświeża klasyczne podejście do dokumentu i podobnie, jak Paweł Łoziński  czy Maciej Cuske, podchodzi blisko do człowieka, towarzyszy mu i jego problemom nie jako przeciwnik, który wyłapuje błędy, raczej jako życzliwy obserwator.

Krótko mówiąc są to osobiste historie z punktu widzenia bohaterów tych filmów…

Nie tylko z punktu widzenia bohaterów, ale głównie poprzez ich wrażliwość, ich mentalność. Dla mnie są to dokumentalne filmy fabularne. Bohater przed kamerą. Nie problem, nie teza, tylko człowiek.

Zamykając naszą rozmowę chcę Cię jeszcze zapytać o stabilność festiwalu. Czy każdego roku trzeba o niego walczyć czy może jest to finansowo już "bezpieczna" inicjatywa?

Parę lat temu utworzyliśmy Krakowską Fundację Filmową, której głównym zadaniem jest organizacja festiwalu. Stało się to w czasie, kiedy ważnym ludziom oraz instytucjom przestało na nim zależeć. Nam zależało. Gdyby nie determinacja kilku kobiet (biuro festiwalowe jest mocno sfeminizowane), dawno dalibyśmy sobie spokój. Od jakiegoś czasu, co jest niezwykle ważne, mamy stałych partnerów publicznych jak Polski Instytut Sztuki Filmowej, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Miasto Kraków, Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Województwo Małopolskie i mam nadzieję, że w tym gronie pozostanie też nadal telewizja publiczna. O wiele trudniej jest oczywiście z partnerami prywatnymi. To nie jest festiwal czerwonych dywanów i gwiazd. Mamy jednak kilku stałych partnerów i staramy się ten kontakt utrzymywać. Natomiast nic nie jest stałego. Rokrocznie, od nowa, rozpoczynam peregrynacje po urzędach i decydentach. To wręcz żebranina. Ostatnio ruszyła w Krakowie akcja, której celem jest zebranie w jeden front organizacji pozarządowych, aby nie musieć zaczynać, co roku wszystkiego od początku. I nie mówię tu o dziesięcioletniej gwarancji, ale przynajmniej o zabezpieczeniu na trzy lata. Bądźmy oceniani po każdej edycji, ale jednak miejmy szansę na więcej niż ci, którzy dopiero zaczynają. Na pewno coś bardzo pozytywnie zmieniło się w samym Krakowie. W tym roku otrzymaliśmy dwukrotnie większe wsparcie niż rok temu. To jeszcze nie są sumy, jak w przypadku festiwali organizowanych przez samo miasto, ale zmiana jest znacząca i tego się trzymajmy.

Krzysztofie, dziękuję Ci już za rozmowę i życzę powodzenia.


Wywiad opublikowany na stronach portalu Stopklatka.pl, który jest jednym z patronów medialnych Festiwalu.

 
Kategoria: News.

Aktualności

1061 z 1098